Prof. Kucharczyk: Kanclerz Scholz mija się z prawdą
Damian Cygan: Kanclerz Niemiec Olaf Scholz przemawiając w Poczdamie wspomniał o rewizji granic z Polską. Czy za tym kryje się reakcja na polskie żądania reparacyjne?
Grzegorz Kucharczyk: Z pewnością to jest jakaś taktyka negocjacyjna rządu niemieckiego, ale przyjrzymy się bliżej tej wypowiedzi, bo są w niej nagromadzone, mówiąc delikatnie, spore nieścisłości. Kanclerz Scholz powołał się na układ zawarty przez Willy'ego Brandta z władzami PRL w grudniu 1970 r. i przywołuje to wydarzenie w takim oto kontekście, że wtedy Niemcy uznały granice z Polską na Odrze i Nysie Łużyckiej, co jest nieprawdą, bo ta granica została oficjalnie uznana przez zjednoczone Niemcy w 1990 r. i to nie bez oporu, bo jak wiadomo, sprawę trzeba było dopychać kolanem.
Natomiast porozumienie, które Brandt zawarł w 1970 r., zostało de facto obalone przez Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który dwa lata później orzekł, że istnieje ciągle Rzesza Niemiecka w granicach z 1937 r.
I jeszcze jedna rzecz: skoro kanclerz Scholz przywołuje postać Willy'ego Brandta i prowadzoną przez niego Ostpolitik (politykę wschodnią - red.), to należy przypomnieć, że tak naprawdę kwestia granicy polsko-niemieckiej została rozstrzygnięta w traktacie zawartym przez Brandta z Leonidem Breżniewem w sierpniu 1970 r., ponieważ istotą prowadzonej przez polityków SPD Ostpolitik były rozmowy z Moskwą ponad głowami narodów państw Europy Środkowej.
Jeżeli popatrzymy na logikę polityki realizowanej czy to przez kanclerza Scholza, czy Gerharda Schroedera, ale także przez kanclerzy z CDU, czyli Helmuta Kohla i Angelę Merkel, to właściwie tak rozumiana Ostpolitik była w ich działaniach cały czas obecna. I to w tym kontekście należy rozumieć słowa Olafa Scholza wypowiedziane w Poczdamie. Poza tym chyba nieprzypadkowo towarzystwo Donalda Tuska dodatkowo ośmieliło kanclerza, żeby coś takiego powiedzieć.
Niemcy właśnie porozumiały się z Izraelem ws. dodatkowego zadośćuczynienia dla ofiar Holokaustu. Dlaczego tak samo nie dzieje się w przypadku polskich ofiar?
To jest oczywiście pytanie retoryczne. Odpowiedź jest prosta: ponieważ Niemcy nie chcą wypłacać ani reparacji, ani odszkodowań. Natomiast zwróćmy uwagę na terminologię, bo te pojęcia często traktowane są zamiennie. Reparacje to jest sytuacja, w której państwo, które spowodowało straty i szkody, wypłaca zadośćuczynienie innemu państwu. O odszkodowaniach możemy mówić wtedy, kiedy państwo będące przyczyną szkód wypłaca zadośćuczynienie obywatelom drugiego państwa czy nawet własnym obywatelom.
Świadczenia, które rząd niemiecki wypłacał w latach 90. części robotnikom przymusowym pracującym w Rzeszy w czasie II wojny światowej, to nie były ani reparacje, ani odszkodowania. Niemcy pilnowali, żeby nie nazywać tego odszkodowaniami w sensie formalnym. To były takie świadczenia ex gratia, czyli w wolnym tłumaczeniu "z łachy". Mówiąc wprost: "My mamy dobrą wolę i coś tam wam wypłacimy". Dlatego rząd w Berlinie wystrzega się jak ognia płacenia jakichkolwiek świadczeń, które w sensie formalnym oznaczałyby, że RFN ma jakieś zobowiązania wobec Polski i polskich obywateli.
Prezydent Andrzej Duda powiedział, że powinniśmy domagać się reparacji także od Rosji. To jest chyba jeszcze większe wyzwanie niż w przypadku Niemiec?
Z pewnością tak. To byłoby gigantycznie większe wyzwanie, ale mówimy w tym kontekście także o pewnym porządku sprawiedliwości i pamięci o ofiarach oraz drenowaniu gospodarczym wschodnich ziem Rzeczypospolitej, ale także środkowych, bo przecież sowiecka strefa okupacyjna w latach 1939-1941 obejmowała takie miasta jak chociażby Białystok czy Łomża, więc to nie są jakieś Kresy. Na pewno potrzebny jest katalog strat, przynajmniej przybliżony.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.